Szept milczenia: Historia matki, która straciła kontakt z córką
– Znowu nie odebrała – szepczę do siebie, patrząc na ekran telefonu, na którym po raz kolejny pojawia się napis: „Brak odpowiedzi”. W kuchni cicho tyka zegar, a ja czuję, jakby każda sekunda wbijała się we mnie jak szpilka. Odkładam telefon na stół i przez chwilę wpatruję się w zdjęcie stojące na parapecie – ja i Ola, jeszcze sprzed kilku lat, uśmiechnięte, przytulone, z rozwianymi włosami na sopockim molo. Gdzie się podziała ta bliskość?
– Mamo, nie dzwoń do mnie co chwilę! – jej głos sprzed miesięcy wciąż dźwięczy mi w uszach. – Potrzebuję przestrzeni. Nie rozumiesz?
Rozumiem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przestrzeń… Ale czy przestrzeń musi oznaczać ciszę? Czy to ja zrobiłam coś takiego, że Ola odsunęła się ode mnie aż tak bardzo?
Zawsze byłam tą matką, która starała się być blisko. Może za bardzo? Może za często pytałam, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebuje pomocy, czy dobrze się czuje w nowej pracy? Pamiętam, jak jeszcze rok temu dzwoniła codziennie – opowiadała o koleżankach z biura, o szefowej, która wiecznie narzekała na spóźnienia. Śmiałyśmy się razem z jej anegdotek, a ja czułam dumę i radość, że mam z nią taki kontakt.
Wszystko zaczęło się psuć po tamtej kłótni. Był listopad, szaro i zimno. Ola przyjechała na niedzielny obiad. Była spięta, zamyślona. Zapytałam o jej chłopaka – Bartka. Widziałam już wcześniej, że coś między nimi nie gra. – Nie chcę o tym rozmawiać – rzuciła krótko. Ale ja nie odpuszczałam.
– Olu, przecież widzę, że coś cię gryzie. Może powinnaś z nim porozmawiać? Albo…
– Mamo! – przerwała mi ostro. – Zawsze musisz wszystko wiedzieć najlepiej! To moje życie!
Potem trzasnęła drzwiami i wyszła. Myślałam, że ochłonie, że zadzwoni następnego dnia jak zawsze. Ale nie zadzwoniła. Minął tydzień, potem dwa. Pisałam SMS-y: „Olu, martwię się”, „Daj znać, czy wszystko w porządku”. Cisza.
Z czasem przestałam pisać codziennie. Bałam się być nachalna. Ale każda próba kontaktu kończyła się tak samo – milczeniem.
Próbowałam wszystkiego. Dzwoniłam do jej przyjaciółki Kasi:
– Kasiu, czy Ola jest zdrowa? Odezwij się do niej, proszę…
– Pani Aniu, Ola mówiła, że potrzebuje czasu dla siebie. Proszę się nie martwić.
Nie martwić się? Jak mam się nie martwić? Przecież to moja córka! Każdego dnia budzę się z nadzieją, że może dziś zadzwoni. Że usłyszę jej głos: „Cześć mamo”.
Czasem wyobrażam sobie różne scenariusze. Może Ola ma depresję? Może Bartek ją zranił? Może coś ukrywa przede mną? A może to ja jestem winna? Może byłam zbyt zaborcza?
Mój mąż, Marek, próbuje mnie pocieszać:
– Daj jej czas, Aniu. Młodzi teraz są inni. Muszą sami poukładać sobie życie.
Ale on nigdy nie był tak blisko z Olą jak ja. Ich rozmowy zawsze były krótkie, rzeczowe. To ja znałam jej sekrety, to do mnie przychodziła ze swoimi problemami.
W pracy coraz trudniej mi się skupić. Koleżanki pytają:
– Coś się stało?
Uśmiecham się sztucznie:
– Nie, wszystko w porządku.
Ale one widzą moje podkrążone oczy i drżące ręce.
W święta Bożego Narodzenia zostawiłam jej pod drzwiami paczkę z prezentami i listem:
„Olu,
Nie wiem, co zrobiłam źle. Jeśli cię zraniłam – przepraszam. Kocham cię i zawsze będę czekać.
Mama”
Paczka zniknęła po kilku dniach. Ale odpowiedzi nie było.
Czasem myślę o własnej matce. Też miałyśmy trudne chwile. Ale zawsze wracałyśmy do siebie – po kłótni była rozmowa, łzy i pojednanie. Dlaczego teraz jest inaczej?
Któregoś wieczoru zadzwonił domofon. Serce mi stanęło – Ola? Ale to była sąsiadka z dołu:
– Pani Aniu, wszystko w porządku? Dawno panią nie widziałam u Oli…
Znowu musiałam tłumaczyć się ze swojej samotności.
Zaczęłam chodzić na spacery po parku obok jej bloku. Czasem widziałam światło w oknie jej mieszkania. Stałam wtedy pod drzewem i patrzyłam w górę jak dziecko czekające na cud.
Pewnego dnia spotkałam Bartka pod sklepem.
– Bartek! Jak Ola? – zapytałam z nadzieją.
Spojrzał na mnie zmieszany:
– Nie wiem… Rozstaliśmy się kilka miesięcy temu.
Poczułam ukłucie żalu i winy. Może to przeze mnie? Może moja presja sprawiła, że Ola zamknęła się w sobie?
Wieczorami siadam przy kuchennym stole i piszę listy do Oli – nigdy ich nie wysyłam. Wylewam na papier całą tęsknotę i żal:
„Olu,
Pamiętasz nasze wspólne wakacje nad morzem? Twój pierwszy dzień w szkole? Twoje łzy po pierwszym zawodzie miłosnym? Zawsze byłam przy tobie… Teraz też jestem – choćbyś tego nie widziała.”
Czasem wyobrażam sobie naszą rozmowę:
– Mamo…
– Olu! Tak bardzo za tobą tęskniłam!
– Przepraszam…
– Ja też przepraszam.
Ale to tylko wyobraźnia.
Wiem jedno: matczyne serce nigdy nie przestaje kochać ani czekać. Każdego dnia uczę się żyć z tą ciszą i nadzieją na pojednanie.
Czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko? Czy wystarczy tylko czekać – czy trzeba zrobić coś więcej? Może ktoś z was zna odpowiedź…