„Dopóki się z nim nie rozwiedziesz, nie dostaniesz od nas ani grosza” – Moja walka o szczęście córki i rodzinny rozłam
– Mamo, proszę cię… – Zuzanna stała w progu kuchni, z oczami pełnymi łez. W ramionach trzymała małą Hanię, a jej starszy syn, Kuba, kurczowo trzymał się jej spódnicy. – Nie mam już siły. Nie wiem, co robić.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, żeby nie pokazać, jak bardzo drży mi ręka. Od miesięcy patrzyłam, jak moja córka powoli gaśnie. Zawsze była silna, uśmiechnięta, pełna energii. Teraz wyglądała jak cień samej siebie. Wszystko przez niego – przez Pawła.
– Zuzia, ile razy mam ci powtarzać? – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Dopóki nie rozwiedziesz się z tym nierobem, nie dostaniesz od nas ani grosza. Nie będę wspierać tej farsy.
Zuzanna spuściła głowę. Widziałam, jak walczy ze sobą. Wiedziałam też, że to nie jest dla niej łatwe. Ale ile można znosić? Paweł od roku nie miał porządnej pracy. Najpierw zwolnili go z magazynu – „bo szef był idiotą”, potem próbował pracy na budowie – „bo za ciężko”, potem jeszcze kilka dorywczych fuch, ale żadnej nie utrzymał dłużej niż miesiąc. Zuzia była na urlopie macierzyńskim, a mimo to to ona ciągnęła dom: gotowała, sprzątała, zajmowała się dziećmi i jeszcze dorabiała wieczorami korepetycjami online.
– Mamo, on się stara… – wyszeptała Zuzia. – Ostatnio był na rozmowie w tej drukarni…
– I co? Dostał pracę? – przerwałam jej ostro.
Zuzia pokręciła głową.
– Bo powiedzieli mu, że za mało doświadczenia…
Westchnęłam ciężko. Ile razy już to słyszałam? Paweł zawsze miał wymówkę. A ja coraz częściej łapałam się na tym, że zaczynam go nienawidzić. Nie tylko za to, że jest leniwy i nieodpowiedzialny. Ale przede wszystkim za to, co robi mojej córce.
Mój mąż, Andrzej, miał na ten temat swoje zdanie:
– Daj im spokój – powtarzał mi wieczorami. – To ich życie. Pomagajmy Zuzi, ale nie mieszajmy się w ich małżeństwo.
Ale ja nie umiałam patrzeć obojętnie. Widziałam, jak Zuzia coraz częściej płacze po nocach. Jak chudnie w oczach. Jak Kuba zaczyna się jąkać ze stresu. Jak Hania płacze całymi dniami, bo matka jest wykończona.
W końcu postanowiłam działać.
– Zuzia – powiedziałam pewnego dnia stanowczo – jeśli chcesz pomocy ode mnie i taty, musisz podjąć decyzję. Albo zostajesz z Pawłem i radzisz sobie sama, albo odchodzisz i wtedy ci pomożemy.
Zuzia patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Mamo… przecież to mój mąż… ojciec moich dzieci…
– Ojciec? – prychnęłam. – On nawet nie potrafi zabrać Kuby na spacer! Całe dnie siedzi przed komputerem albo śpi! Ty wszystko robisz sama!
Wiedziałam, że jestem okrutna. Ale miałam dość tej bezsilności.
Kilka dni później Paweł przyszedł do nas do domu. Był naburmuszony i wyraźnie zdenerwowany.
– Co wy sobie myślicie? – rzucił od progu. – Że będziecie rozbijać moją rodzinę?
Andrzej próbował go uspokoić:
– Paweł, nikt nie chce was rozdzielać. Chcemy tylko, żebyś wziął odpowiedzialność za rodzinę.
Paweł spojrzał na mnie z pogardą:
– Pani zawsze była przeciwko mnie! Od początku! Myśli pani, że jak macie trochę pieniędzy, to możecie nami rządzić?
Zuzia stała w kącie i płakała cicho. Kuba tulił się do niej ze strachu.
– Paweł… proszę cię…
Ale on tylko wzruszył ramionami i wyszedł trzaskając drzwiami.
Po tej awanturze przez kilka dni panowała cisza. Zuzia przestała do mnie dzwonić. Andrzej chodził przygnębiony i milczący. Ja nie mogłam spać po nocach.
W końcu Zuzia przyszła do mnie sama. Była blada jak ściana.
– Mamo… Paweł powiedział, że jeśli jeszcze raz będę z tobą rozmawiać o naszych problemach, to zabierze dzieci i wyjedzie do swojej matki do Wrocławia…
Poczułam zimny dreszcz na plecach.
– On ci grozi? – zapytałam cicho.
Zuzia tylko skinęła głową.
Wtedy pękło we mnie coś ostatecznie.
– Córciu… posłuchaj mnie uważnie. Jesteś dobrą matką i wspaniałą kobietą. Ale musisz zadbać o siebie i dzieci. Nie możesz pozwolić się szantażować.
Zuzia rozpłakała się na dobre.
– Boję się… Nie mam siły walczyć…
Przytuliłam ją mocno.
– Jesteśmy z tobą. Ale decyzję musisz podjąć sama.
Minęły tygodnie pełne napięcia i ciszy. Widziałam Zuzię coraz rzadziej. Andrzej próbował ją przekonać do terapii rodzinnej, ale Paweł nawet nie chciał o tym słyszeć.
W końcu pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
– Mamo… mogę przyjechać z dziećmi? Paweł wyjechał do matki… Nie wiem, czy wróci…
Serce mi stanęło w gardle.
– Oczywiście! Przyjeżdżaj natychmiast!
Kiedy zobaczyłam ją w drzwiach – zmęczoną, ale jakby lżejszą – wiedziałam już, że podjęła decyzję.
Dziś mieszkają u nas już drugi miesiąc. Zuzia powoli odzyskuje równowagę. Kuba przestał się jąkać. Hania śmieje się coraz częściej.
Ale ja wciąż mam wątpliwości: czy dobrze zrobiłam? Czy miałam prawo stawiać jej takie ultimatum?
Czasem patrzę na nią i pytam siebie: czy można uratować kogoś przed samym sobą? Czy rodzic ma prawo ingerować tak głęboko w życie dorosłego dziecka? Co wy o tym myślicie?