Teściowa codziennie w moim domu – czy mam prawo powiedzieć „dość”?

– Znowu przyszła? – pytam szeptem, patrząc przez okno na znajomą sylwetkę Marty, mojej teściowej, która już po raz trzeci w tym tygodniu przekracza naszą furtkę. Jest środa rano. Sandra siedzi przy stole, z kubkiem zimnej kawy, i nie odpowiada. Widzę, jak jej ramiona drżą.

Odkąd urodził się Staś, a ja poszedłem na urlop tacierzyński, nasz dom stał się otwarty – ale tylko dla jednej osoby. Marta przychodzi codziennie, czasem nawet dwa razy dziennie. Przynosi zupę, ciasto, czasem tylko „na chwilę”, żeby „pomóc”. Ale ta pomoc zaczyna mnie dusić.

– Dzień dobry! – woła Marta już od progu, zanim zdążę otworzyć drzwi. – No i jak tam mój wnuczek? Znowu nie spał w nocy? – pyta głośno, zanim jeszcze zdążę odpowiedzieć.

Sandra wstaje i idzie do pokoju dziecięcego. Zostaję sam z Martą. Czuję się jak gość we własnym domu.

– Może zrobię ci herbaty? – pytam z wymuszoną uprzejmością.

– Nie trzeba, ja sobie poradzę – odpowiada i już buszuje po naszych szafkach. – A ty? Znowu w dresie? Kiedy wrócisz do pracy? – rzuca niby żartem, ale czuję ukłucie.

Przez pierwsze tygodnie próbowałem być wdzięczny. W końcu Marta naprawdę pomagała: ugotowała obiad, posprzątała kuchnię. Ale z czasem jej obecność stała się ciężarem. Zaczęła komentować wszystko: jak przewijam Stasia, jak gotuję kaszkę, jak rozmawiam z Sandrą. Nawet to, że pozwalam sobie na chwilę odpoczynku przy kawie.

Sandra coraz częściej milczy. Kiedy próbuję z nią rozmawiać wieczorem, mówi tylko: „Nie chcę się kłócić”. Ale widzę jej łzy, kiedy myśli, że nie patrzę.

Pewnego dnia nie wytrzymuję. Marta znów przychodzi bez zapowiedzi. Staś właśnie zasnął po godzinie płaczu. Sandra leży na kanapie, wyczerpana.

– Cicho! – szepczę do Marty. – Staś śpi.

– Oj tam, dzieci muszą się przyzwyczajać do hałasu – odpowiada głośno i już rozkłada zakupy na stole.

Wybucham:

– Pani Marto, proszę… Proszę nie przychodzić codziennie! Potrzebujemy trochę prywatności!

Zapada cisza. Sandra podnosi głowę. Marta patrzy na mnie z niedowierzaniem.

– Jak to? Przeszkadzam wam? Przecież tylko pomagam! – jej głos drży.

Sandra zaczyna płakać.

– Mamo… może rzeczywiście powinnaś dać nam trochę przestrzeni…

Marta patrzy na nią jak na obcą osobę.

– To przez niego? – wskazuje na mnie palcem. – To on cię nastawia przeciwko mnie!

Czuję narastającą złość i bezradność. Chciałem tylko normalności. Chciałem być ojcem dla Stasia i mężem dla Sandry. Ale teraz czuję się winny wszystkiemu.

Marta wychodzi trzaskając drzwiami. Sandra płacze jeszcze długo. Ja siedzę obok niej i nie wiem, co powiedzieć.

Wieczorem próbujemy rozmawiać.

– Może przesadziłem… – mówię cicho.

– Nie… To ja powinnam była powiedzieć coś wcześniej – Sandra ociera łzy. – Ale to moja mama…

Czuję ciężar tej sytuacji. Wiem, że dla Sandry to nie jest tylko konflikt o granice. To walka o lojalność między mną a jej matką. Dla Marty jestem intruzem, który zabrał jej córkę i wnuka.

Przez kolejne dni Marta nie przychodzi. Sandra jest cicha, zamyślona. Staś płacze częściej niż zwykle. Ja czuję się winny i rozdarty.

Po tygodniu Marta dzwoni:

– Chciałam tylko pomóc… Nie wiedziałam, że jestem taka uciążliwa – mówi przez łzy.

– Pani Marto… Chcemy was widywać. Ale potrzebujemy też czasu dla siebie – odpowiadam spokojnie.

Nie wiem, czy to coś zmieniło. Nasze relacje są napięte jak nigdy wcześniej.

Czasem zastanawiam się: czy można kochać rodzinę i jednocześnie bronić własnych granic? Czy zawsze ktoś musi cierpieć?

A wy? Jak byście postąpili na moim miejscu?